Nadwiślański chłód.....
Cisza i spowity półmrok zastał mnie na Wiśle. Zajechałem – dawno nie byłem. Zbyt dawno. Zimno, pada jakiś deszczyk?! Przy -4 stopniach? To nic, naciskam czapkę na głowę. Wychodzę z samochodu by wraz z pierwszym krokiem utonąć w odmęcie listopadowego półmroku. Rozumiem ten półmrok i ten ziąb. To naturalne w listopadzie, choć ta pogoda tak nas rozpieszczała, że cieplutko i pięknie było do końca października. To nas uśpiło, czujność wrodzoną, czujność tą jesienną. Bo jak pamiętam za młodu szło się na pole i były wykopki ziemniaków to wiadome było, że jesień jest. Jak szło się na wykopki marchwi, buraków, pietruszki i kopcowanie to już było wiadome, że to dojrzała jesień. Kisiło się kapustę ech to były czasy – nie mówię, że cudowne i piękne. Bo były pełne pracy fizycznej na chadziajstwie i polu, trzeba było znaleźć czas na naukę. Nie szła mi nauka najgorzej bo zawsze z czerwonym paskiem. Ale to wynikało także z tego, że człowiek napatrzył się na tych co ciężko pracują w PGR za grosze i wiecznie narzekając zapijali się pod sklepem. Chciałem innego – lepszego życia. A nauka dawała tą możliwość. Nie mówiąc o tym, że chciałem się uczyć i poznawać świat…Odbiłem trochę z tematu. Rolnicy czy ci co mają kawałek pola to wiedzą, kiedy jest jesień, ja już od ponad 25 lat jestem mieszczuchem i się tej zdolności pozbyłem – no może nie do końca, ale jest przykurzona. Stoję na główce wiślanej. Sam. Czuję wilgoć zmrożoną wiatrem. Taka cisza, że aż boli. Czyżby już się przyroda poddała? już oddała klucze zimie? Już nie chciała się przywitać? …zamilkła…. Gdzieś z oddali słychać warkot samochodów, gdzieś pies ujada i po mgle idzie taki cieniutki jazgot. Wierzby przy główce wiślanej już bez liści, gołe cienkie patyczki dawno puszczają wiatr między nimi. Poddając się prawom natury od razu i bez słowa. Wisła sama już taka skromna w swoich rozmiarach, gdzie jej majestat? Odnogi były pełne wody choćby koło Borowej. Tam była taka „ala tama” usypana i się kąpaliśmy niekiedy. W tym roku wody w odnodze nie było tyle co rok czy dwa lata temu. Jest piach a na nim szybko porosły wierzby i rdesty. Zaczyna wyspa zlewać się z lądem. Odnoga nabrała nowego oblicza, są w niej jeszcze kałuże, lecz i one wysychają. Miałem w tym roku możliwość oglądania tego spektaklu … jak ląd zabiera koryto Wiśle. Może w niedługim czasie czeka nas zmiana koryta rzeki?
Dopływy też marnie pompują wodę do królowej rzek – choćby Wieprz już płynie środkiem koryta swojego ukazując brzegi koryta…. Taki niski stan wody ma wpływ na wszystko. Daje także jak się okazuje nowe możliwości. Z byłych koryt odnóg Wisły tworzą się starorzecza, czy nawet już nie mające wody piaszczyste kanały. To daje możliwości dla ziemnych roślin. Teraz – dziś tak jest i odnoga na Borowej tętni już życiem swoim. Odcięta setkami ton piachu żyję w swoim ekosystemie. Idę do niego, wchodzę ostrożnie – może kaczki spłoszę? może jeszcze czapla, żuraw? Bocian czarny? Cisza, nikogo i niczego. Wierzba i rdesty spoglądają na mnie. Przy kałużach też żadnego śladu życia. W wodzie coś się pluska małego – pewnie uklejki … Ogarnia mnie smutek i zaduma. Trafia do mnie w końcu, że ta cisza to już zimowa cisza. To czas przetrwania, to czas odpoczynku, czas rozmyślań. Czas potrzebny, niebywale potrzebny. Wracam do auta, siadam, drzwi nie zamykam, zimno…. Przyroda ma swój czas i dzieli go z nami. Nadszedł czas odpoczynku i podsumowań. A one są i nie są łatwe dla nas…..