Masz tato...powąchaj...
Jest ciepławy jak na listopad piątek. Taki mniej zwyczajny. Bo Święto 11 Listopada. Narodowe. Odrodzeniowe. Strzepany pył lekkiego zapominania dziś odżywa narodowość w nas. Ogrom ludzi na fejsie domalowuje flagę Polski, flagę na balkon wystawia. Dziś na ustach Piłsudski , wielkie wieńce w barwach narodowych zatykają miejsca pamięci .Kościoły trzeszczą od uroczystych mszy, ze sztandarami ,na galowo. Tak dziś nie wypada nie pamiętać. Choć pewnie nie każdy kojarzy co jak i gdzie, pewnie nie każdy wie jak II RP powstała,to dziś każdy Polak staje się patriotą do kwadratu. Tu marszem, tu biegiem tu rajdem rowerowym..każda forma dobra by upamiętnić odrodzenie się z zaborów Polski. Bez zadawania pytań, bez znajomości choć fragmentarycznej historii, tak po prostu Dziś to Polska a Dziś dzień taki Polski przecież. Ciekawością zawsze darzyłem fakt świętowania zakończenia najkrwawszej w naszej historii wojny, tej od 39. 1939… Bo było co świętować przecież…ale jakoś w miastach cisza, w TV cisza, biegów nie ma , marszów brak. Wstawiania na fejsie flagi Polski Mateczki. Tej walczącej w samotności z dwoma tyranami…. Cisza wymowna…Tak to bywa ,że w szkołach tablicę się robi na 11 listopada ,ale na zakończenie II W Światowej już nic…Od lat tak samo i to samo.
Dziś moje serce ciągnęło do Skowieszyna, dziś miałem z kim. Mój syn, kamrat już od rana po biegu mnie męczy ,jedziemy do lasu na powietrze. Tak mu mówiłem,że ta sośnina na Skowieskich polach i piaskach nasadzona leczy, ta sośnina tej puławskiej ziemi. I dziś zatopiliśmy się w niej ponownie. Najpierw zajrzeliśmy na pociągi. Te tu na stacji Nowa Aleksandria pod koniec XIX wieku utworzonej. Budynek słusznie blachą ocynkowaną zadekowany, farba odłazi, ale napis na nim Puławy – widoczny mocno. To przecież tu nakręcano sceny do filmu Doktor Judym. Mój syn kocha pociągi. Furkoczące wagony jakby dla niego pojawiły się nagle na stacji. Po cyrlicy napisane – benzyna. Rosyjski miałem jak każdy w latach 80 do szkoły chodzący obowiązkowy. Coś pamiętam, choć głowa moja już prawie 44 lata po tym świecie chodzi. A puławski świat poznaje od dekady. Syn zadowolony, szczęścliwy..nie zna trudnej historii tego miejsca i okolic… Ale czy wiadomo każdemu, że tu na terenie dworca Puławy Drewniane a dokładnie za wieżą wodną zasilaną z Kurówki był obóz a w sumie baraki jeńców radzieckich , którzy poszli na współpracę z Niemcami. To Ostlegion. A tych co tam byli nazywano „Kałmukami” , gdyż większość z nich pochodziła z głębokiej wschodniej Rosji. 27 czerwca 44 roku przeprowadzona akcja przez oddział AK „Turnusa” obóz został zlikwidowany. Mało też pewnie kto wie , że dalej przy kiedyś wiadukcie betonowym na Starą wieś a teraz przepuście betonowym istniał obóz pracy?
Nazwany zwyczajowo obozem „Junaków” . Był to obóz pracy służby budowlanej – Baudienstu. Pracowali tam głównie młodzi mężczyźni przy drugiej nitce toru kolejowego trasy Lublin – Warszawa.
A przecież ten las od Piasecznicy do Puław został nasadzony w czynie społecznym w latach 1964 -65 przez m.in. młodzież szkolną. Tu przed I Wojną Światową stacjonujące w koszarach puławskich wojska rosyjskie czy austriackie wykorzystały ten teren jako poligon. Bo lasu nie było, były piachy , wydmy z nielicznym jałowcem. Tak to dziwne , bo teraz las zakrył i wydmy i poligon tworząc zupełnie nową przestrzeń. Lasy , właśnie las. Bór bardziej ale i po części mieszany las.
Lasy , które otulają swoją czułością to miasto- Puławy, szumią i zapraszają na przechadzki po nich. To w końcu mimo Zakładów Azotowych i górujących kominów – parowników nad krajobrazem wyciszenie na Płużkach zaczynając, przy ujęciach wody dla Pałacu Czartoryskich przy byłej cegielni i też nieistniejącym wiatraku. I dalej dalej szlakami niegdyś czarnym dziś żółtym, Greenways lub leśnymi duktami przez bory sosnowe do Piasecznicy swoistej linii od której Kazimierski Park Krajobrazowy się zaczyna i dojrzałe wąwozy – te co zapierają dech w piersiach i wiosną ,latem a jesienią i zimą są cudowne. Ta droga to od setek lat łączyła w sobie dwie średniowieczne wsie – Włostowice i Skowieszyn. Nad polami Skowieszyńskimi górował „Holeder” jeden z nielicznych wiatraków tego typu na Ziemi Puławskiej. Znajdował się na teraźniejszej ulicy Puławskiej w bliskiej odległości od Szkoły i OSP Skowieszyn. Z tej małej wysoczyzny można było obserwować cały obszar do samych Puław Drewnianych. Tu tylko pola i łąki gdzieniegdzie drzewami owocowymi. W czasie wojny prace w wiatraku się nie odbywały ponieważ Niemcy rozkazali zdemontować skrzydła. Okupanci wykorzystywali go jako punkt obserwacyjny. Fakt teren jest w stronę Puław płaski poprzecinany uprawami i ugorami. Są także źródła które wybijają blisko linii kolejowej. Wypatrywano z niego partyzantów i ludności im pomagającej. To tu w 1944 roku na tych polach i ugorach robił się radziecki Jak , który wykonywał misje bojową. Był ścigany przez dwa samoloty niemieckie. Dwóch lotników wyskoczyło i się katapultowało – jeden zginął lądując na tyczce od grochu ( co za śmierć) drugi przeżył.
Ile osób wie o tych wydarzeniach ? o tej lokalnej historii Puławsko – Skowieszyńskiej.To tu znajdziemy miejsca uświęcone krwią powstańców, miejsca egzekucji wykonanych przez Niemców na ludności choćby Skowieszyna , czy walk z „potopem szwedzkim”. Tu przy zbieganiu z „małego wąwozu” z Puław na Piasecznicę zaczyna się dramat. Dramat o którym nic nie wiedziałem do czasu …. Aleksander Lewtak poprowadził mnie do samego serca tematu. Długo mierzyłem się z tym czy wstawić post o tym wymownym krzyżu , kamieniach i tej tragedii ,tak niepotrzebnej i tych młodych ludzi przypadkiem …. Lewtak„Szlakiem Waki i Męczeństwa na terenie Kazimierskiego Parku Krajobrazowego opisał w szczegółach ….
Zostawiam tą trudną historię.Jedziemy autem z synem w swoje miejsce. Drogą co już rysowana była na mapach z wieku XVIII. Dziś asfalt z Górnej na Skowieszyn ,na jego koleją ulicę – Puławską. Tam już dobrze rozgościły się domy ,wille i asfalt. Tam już połączenie bezpośrednie z Puławami. Uczęszczane mocno. Odbijamy przy bilbordzie w prawo i w ścianę lasu. Tu gaszę motor. Dziś piłka i kopiemy razem w lesie. Pamiętam jak ostatnio podeszliśmy do niewielkiej sośniny i pokazałem mu młody pęd. Zerwałem ,dałem powąchać ,posmakować. Dziś już sam Antek podszedł do samosiejki i zerwał sam pęd mały. Posmakował i krzyczał w głos …tato tatooo..chcesz powąchać? Wezbrała we nie cała moja ojcowska radość i duma ,że ten 4 latek coś zaskoczył. Stał przy sośninie długo i mówił ,że ludzie śmiecą, że butelki wyrzucają do lasu. Rosa spora ,ale on stał i tą sośninę męczył. Igliwie przekładał przez palce i pytał co to i co rośnie obok. Dziś byłem dumny z siebie, że młody 4 latek jak ja zaczął na swój czas i wiek poznawać matuszkę naturę. Tą tutejszą. Nabrzmiałą sosną i dębem , tą napuszoną nawłocią i jasnotą . Te pola skowieszyńskie orane jeszcze tak niedawno zaprzęgiem konnym. Tej ziemi nieurodzajnej ,piaszczystej ,ale wdzięcznej w gryki i zboża pszenżyta. Tych źródeł bijących pod torami i tego świata zatopionego w brzeziny urok. Patrzyliśmy na pociągi mknące na żelaznych torach…wpatrzeni w świat przemijania. Machający z kilometra do siedzących w wygodnych fotelach pasażerów. Z nami cały świat tych skowieszyńskich wymiarów. Tych nawłoci, gryk, przymiotna i gasnącego klonu. I to słowo syna…tato co to jest….pokazujący na bylicę… ja gotowy z odpowiedzią cały aż pękałem by tłumaczyć….
Tu na Skowieszyńskim zagonku…sośniny…razem…