Kałuży świat...Parchatki
Gruda ziemi złapana w dłonie. Rzut w wodę. Tą już tak mętną. Pełną gliny i piachu. Na drogach tak już rzadkich polnych w wysoczyźnie i wierzchowinie parchackiej zatopionych w porzeczkowym raju. Miedzy rozdartym światem ziemi jarem zwanym czy polsko bardziej dołem – wąwozem tuż przy Krzyżu Męstwa pod akacją snuje się ona – droga zółcią oblana. Do Zbędowic czy opadająca w Parchatkę lub dalej do Stoku narciarskiego... Krople potu nie parują na mojej głowie,resztki włosów cale w oceanie zmęczenia wdrapywania się pod Piertową Górę. Znamy ją... zarasta droga już na szczycie...nikt nie chodzi...nikt. Wiśnie już prężą się do słońca, rumieniąc się i czerwieniąc na przemian. Kwaśne ale zdrowe. Powisają na szypułce lekko kołysane wiatrem. Dziś na Puławy droga. Do kubeczka -wiadereczka zawieszonego zmyślnie na plecaku kilka wiśni tych wg mnie nabrzmiałych dojrzałością zerwanych na Schodach. Gdzieś pod Lasek olbrzym cudów zaklętych w zdrowiu. Czarne porzeczki na tych garbach co rusz mienią się czarnym owocem ,no gdzieś brunatnym niekiedy i liściem zielenią zaklętym. Zapach snuje się niebywały...idziemy w nich i w nim. Podrywam...Niech mi Bóg Wybaczy... do kubeczka dla małego mojego. Tak je kocha. Na mojej dojrzałej 41 letniej dłoni kiść i grono ich podaję mu ,on delikatnie w swe tak drobne i coraz bardziej zgrabne dłonie przejmuje. Zabiera do siebie ,w dłonie przekazuje swe i wkłada mi do ust...Słodycz kochania dziecka i moc porzeczki tej czarnej jednakowo i w tym samym czasie wybucha mi w ustach i wszystkich wymiarach .
Tak sobie wkładamy do ust te nie nasze ale parchackie porzeczki. Tak je lubimy ,tak kochamy w dłoniach trzymać przełożyć i podać. Tak tu to normalne. Na drodze wieków historii pełen. Staje nad kałużą, już kolejną. Wiem ,że się zatrzymamy na dłużej. Zrzucam plecak z siebie. Siadam na przyjaznej mi skarpie. Zapach kwitnącej lebiodki drażni me nozdrza , szczypior dziki już pęka, przytulia i ta właściwa i biała smaga swoim kwieciem. Na przemian żółtym i białym. Zapada się mak bisko, już jego koniec kwiecia , chaber przy nim się pręży, fioletem otula gasnącą czerwień maku polnego. Wyżej dzwonki ! Jaka ich bogatość. Fiolet tych rozpierzchłych i tych brzoskwiniolistnych przykuwa moją uwagę! A tu jeszcze pod krzyżem blisko Odnóżki pokrzywolistny. A przecież przy samej Parchatce jest i jednorzędowy taki rzadki. Bierze grudę gliny i ciska w wodę. Cyklicznie , co rusz z większym zadowoleniem i radością. Coś sobie pohukuje i pokrzykuje ze szczęścia. Tylko ta radość nieskalana tego mojego dwulatka tak mnie intryguje. Człowiek taki pełen tego świata,wyrzeczeń , powierzchowności , przaśności nie umie się cieszyć z byle rzuconego błota do kałuży. Cholera ! Czemu!!I on zna te kałuże , zna tą drogę. Dreptaną dziesiątki razy. Zna te zboże co z naszymi eskapadami dojrzewało przy drodze, zna te bażanty co piękne w urodzie , głos ja pawie marny mają, zna czarne pszczoły pod krzyżem w skarpie lessowej gniazda swe mają. Zna i ule rozsiane przy lipach i porzeczkach na Zalesiu. Zna , wie . Wiem i ja . Popycham do przodu. Czas goni, już grubo po 19. A on w tej kałuży świat swój widzi, wymiarów swoich pełen ich jednoczy i nie opuszcza. I on w nich one w nim i tak na przemian . Każdy kamyk, gruda gliny w te kałuże a one się mu w podzięce odwdzięczają . Śmieje się cały i dalej w ten świat wchodzi ...Sandały i spodenki i bluza do prania a on dalej szczęśliwy i taki poważny przy tych kałużach. Karmi ich swoim a ja patrzę i zdaje się rozumieć syna mego...choć ciut. Kiedyś beztroskim byłem... Czułem się taki wiedząc że ktoś blisko mnie kocha ponad siebie i swój świat. Dziś znów mógł w te kałuże być całym swoim młodym światem pełen wiedząc ,że jestem obok ...rzucał nie tylko spojrzenie niekiedy ale i uśmiech czy słowo...Trafiło to do mnie w końcu i poczułem się ...aż siadłem....podwójny ojciec ...łysiejący 41 latek...a można. I ten świat Antka i mój taki w synergii mocnej jedynej przyżywałem z nim. Każde taplanie się jego to i moje ...takie dziecinne …..takie wykochane ….