Czas zadumy nad Wigilią...
Święta znów z daleka od rodziny.
Nie tej własnej najważniejszej – ale od matki, ojca, brata, siostry czy teściów, szwagra. Tak bywa – tu już drugi raz się zdarzyło. Nie poczułem tych świąt tak wewnątrz ( choć ??? – później o tem) jak kiedyś za gnoja , jak się czekało na kwaśne kubańskie pomarańcze, jak się szło z ojcem na ogródek i od rana wędziło się w dymie wiśni, jabłoni z naszego mini sadu. Ach co to były za czasy. Ten czas przygotowań. Pamiętam 2 tygodnie wcześniej do plastikowej beczki wkładaliśmy, boczki i szynki by poleżały w zalewie z tydzień, może ciut więcej. Takiej na jajko zalewie. Świeże jajko z kurnika. Musi pływać w zalewie. Tak oto dobierał tato stężenie soli. Jak unosiło się na zalewie to dodawał przypraw jak liść laurowy, pieprz, majeranek, jałowiec ( bardzo ważne bo ma własności bakteriobójcze) czosnek, ziele angielskie. Układaliśmy warstwami i zalewaliśmy. Na balkon – a wtedy w latach 80 to i zimy były w śnieg i niech się kitrasi. Potem za tydzień lub ciut dłużej wyjmowanie obmywanie i pakowanie w rajstopy i wiązanie szynek. Teraz to siateczka po szybkości – ja nauczyłem się wiązać i krępować szynki dratwą. Trochę do obsuszenia i z rana do ogródka - do wędzarni. Tam cały rytuał – jak mi tego brakuje .
współczesne wędzenie z kolegami kiedyś tam
W kuchni mama i siostra i brat szykowali dania. U dziadków zabużanin jeszcze inaczej. Takie placki na serwatce z sodą smażone na masełku – grube- wrzucane do kwaśnego mleka z makiem i cukrem. Uwielbiałem! A w domu kiedyś trzy zupy obowiązkowo – grzybowa, barszcz czerwony i owocowa….nigdy karpia tylko bałtycki dorsz – w końcu wychowaliśmy się tak blisko morza….
Teraz już inaczej , teraz to sobie zamówić możesz i masz catering. Co chcesz – ryba taka, siaka, sraka, pierogi z tym ,tamtym – tylko nie ma najważniejszego w tym – oczekiwania na JEGO. Obdarte z uczuć zastąpione krzykliwymi reklamami z marketów, nęcącymi do końca promocjami i uganianiem się za nie wiadomo czym. Pogrążenie tradycji, zwyczajów i ducha świąt. Zakopanie pod ziemią i poklepanie łopatą by już nigdy nie wyszły… Płaskie życzenia, od cholery, jakiś głupie łańcuszki, masa wierszyków na poziomie 1 klasy podstawówki czy ostro iluminujące fotografie pełne przepychu. Utopia. Pogarda tym co nasi ojcowie i dziadowie żyli i wyczekiwali. Ci co na wojnach ,co w zaborach, co w okupacji. Ci co podczas I wojny światowej w tym dniu – Bożego Narodzenia – wyszli z okopów życząc sobie lepszego jutra i by ta wojna się skończyła…( niestety nikt z tej grupki nie przeżył ). Zarżnięto to święta już dawno.
Te choć moje to Pasterka. Nigdy dotychczas tak cudownie nie wyśpiewaliśmy ją z Chórem Brata Alberta ( moje zdanie). Poczułem w sobie to co dawno we mnie zostało przykurzone i skryte. Dotknęło i dało siłę i nadzieję.
Nie szykowałem dużo, ot tyle co potrzeba i na nasze możliwości. Można na zdjęciu zobaczyć .
Skromnie z czytaniem Pisma Świętego i Antosiem z jego pierwszymi świętami. Kolęd kilka wyśpiewanych by synek poszedł spać zamykając ten czas wigilii o 18. Gwiazda była, prezenty też. Rodzina przy mnie i we mnie a oni ze mną i ja w nich. To najważniejsze.
Niech wam się szczęsci na ten nowy rok....