Bizona słomiany znój
Powietrze drżało. To nie z jakiś nerwów ,czy trwogi. Obcy był także i duży wiatr, siejący późną jesienią chłód i słotę. I ten śnieżny zagon styczniowego wichru także nie był.
Drżało mocno.Jak na filmach i pustyniach, jak na rozpalonym do nieskończoności kawałku poletka ugorem położonym. Jak nad piaskami błędowskich piachów w upał okrutny. Takie te drżenie było. Z nim unosił się zapach młócki pierwszego koszenia. Zażynki . Jęczmieniem odsiane pola drżały. Nad nimi unosił się zapach wakacyjnego piekącego słońca ,źdźbeł i wymłóconych przez Super Bizona kłosów. Unosiło się i drżało z tym powietrzem na ściernisku z jednej strony pola a z drugiej ciągnące tytany przyczepy już gotowych ziaren jęczmienia . Gotowych na tą kaszę perłową niezastąpionej w krupniku. Pęczaku pysznego w towarzystwie gulaszu i czerwonych buraczków. Pęczaku uwielbianego przez wędkarzy i hadziajstwo domowe. Zapach śpiewających na niespotykaną wysokość skowronków, nieśmiało stawiających kroki pierwszych boacianów. Zajadających wróbli świeżo wymłócone ziarno wysypujące się z przyczepy podczepionej do „osiemdziesiątki”. Czerwony gigant a wraz z nim na czele heder pochłaniający coraz to większe ilości zboża. Tak. Pierwsze żniwa tuż za pierwszymi majowymi sianokosami. Na mojej rodzinnej wsi czynione przez ZETKI. Niebieskie ale i niekiedy zielone koszarki do łąk, koniczyn i traw na masową skalę. Skalę ówczesnego zapotrzebowania PGR. Tych krów dojnych ,tych może i chudych miesięcy zimowych. Pasza paszą,ale siano pachniało skoszone i przewalane przez takie ustrojstwo ciągnięte za „sieścdziesiątką” palczastą w kształcie koła profilowananą,rzędową przesadzarkę siana. W domowych gospodarstwach u ziemian to dwuzębem żeśmy przerzucali pamiętam. Później jak już niczym papier suche było to pachniało tak mocno ziołami ,ziemistością łąki, słońcem i potem ojców znoju. Zbierane na wóz ,gdzie posłuszna kobyła była gotowa zrealizować każde polecenie swego pana. Tu wszystko na polach państwowych się odbywało. Mimo to coś ciągnęło mnie ,gnoja tam. Pójść ,usiąść na tej strudze przyszłego siana ,odganiając się od bąków i gzów gryzących ponad miarę miałem okazję poczuć całym sobą tożsamość pracy chłopa wykuwaną przez setki lat,radości z udanych zbiorów i tragedii z ich braku. Tej relacji tak szczególnej człowieka z ziemią. Uprawianą , dbaną,przeklinaną i ukochaną. Rodzącą i dające kary. Zapach siana ,niedawnej łąki skoszonej tak pachnącej ziołami ,jak z królewskiej apteki. Wygodnie się na sianie tym leżało . Kładłem się nie raz i patrzyłem w te chmury i niebo. Na jaskółki co celebrowały swój byt, czy zwiastowały deszcze. Wyżej w zajadłe śpiewających skowronków, czy pieruńsko szybkich jerzyków. Gdzieś pod lasem przechadzały się czaple i bociany. Klekot już mniejszy zdawał się być wyparty przez rechot żab, kumkanie kumaków i buczenie bąków. Obok jaszczurka przebiegła nie raz. A cykady i pasikoniki tak grały cudownie ,że w tym świecie pozostało tylko być i trwać .
Pierwsze pamiętam podkopy ziemniaków były w ogródku w tym czasie jak pięknym kwieciem zabłysły łęciny. Już odchodził smak truskawek a zaczynał malin i borówek. Pierwsze śliwki wczesne zastępowały w sadzie objedzone przez szpaki czereśnie. A wiśnie co tak dosadnie morusały ustan,ręce,ubrania wykręcały swoim kwaśnym bytem nie jedną buzię. Do tego wtórowały porzeczki czerwone już prawie pyszne i maliny. Tak to był czas już żniw. Palącego słońca ,ranków pełnych zasadzek na leszcza i lina na Starninie ,czy Naszym. To nieskończone ilości konewek i wiader wody pod warzywa ,pod folię. Pod dochodzące po mału pomidory,papryki i ogórki. Pod fasolkę ,groch i ogórki . Pod wytęskniony bób i grzędy marchwi i młodej cebuli. Czasu wakacyjnych wypraw po rzęsę nad bagna koło osiemnastki ,czy za obórkami . To ten czas Bizona i jego kombajnisty spalonego wakacyjnym lipcowym czy nawet czerwcowym słońcem . Ubranego w przewiewną bawełnianą koszulę zapiętą na 1 guzik.Z czapeczką z daszkiem dającym się namówić na małe zboczenie z kursu pól państwowych na rzecz obkoszenia pól rolników. Oficjalnie lub mniej. Unoszące się w powietrzu żniwa trwały dobry miesiąc, bo i zboża różne. Nie zapomnę jednego z tego czasu. To schłodzonego kompotu z rabarbaru…który dziś smakuje a wraz z nim całe wspomnienie tamtych czasów do mnie wróciło za każdym łykiem….