Browar w Puławach
Koloryzowane zdjęcie dość unikalne browaru w Puławach. Podczas działań wojennych został znszczony.
Koloryzowane zdjęcie dość unikalne browaru w Puławach. Podczas działań wojennych został znszczony.
Zapiekanka......
No szlag by trafił ...znów za mną chodzi. Taka prosta ,ale w swej prostocie genialna i smaczna. Bułka pszenna, paryska może ,a jak, grzyb pieczarka,ser tyle. Tak prosto ,że trudno uwierzyć,że te smaki tak niedawno zagościły w tylu wariatach u nas. Ale już łechta mnie wspomnienie, już zaciągają mnie łańcuchy wspomnień moich. Tych spod Kołobrzegu. Młodych, gnoja smaków. Gdzie na wsiach była bagieta...ten francuski smak był w latach 90 tych dostępny. Ale w tych ukochanych ,bo moich 80 latach była dzielona buła ,wrocławska lub taka mała kajzerka . Tyle.Chleb spieczony skórką z gminnej piekarni i kilka bladych bułek. Jak dziś pamiętam ,że zapiekana taka na modłę zachodu w domu była wyeksperymentowana. Ale na chlebie.Kromka, pajda chleba na to grzyby. I tu pamiętam dylemat. Pieczarka nie była tak dostępna. Pieczarkowy rokefelerowie to dopiero 90 i 2tysięczne lata. Szedł podgrzybek i opieńka pamiętam już obgotowana i podsmażona. Ser. I tu stop. Właśnie ser. Żółty i topiony. Ten żółty nie do zrobienia w domu, topiony...czemu nie. W latach słusznej komuny w największym uzdrowisku w Pl była Okręgowa Spółdzielnia Mleczarska .Oferował Kołobrzeg prócz twarogu,jogurtu,topielce. Nadawały się idealne na zapiekankę na chlebie. Niech będzie zółty. Na tarce . Keczup jakiś ..w domu królował Włocławek. I taki był niekiedy dzień a dokładnie jego kolacyjne zwieńczenie. Tata tarł ser mama grzyby pichciła. Piekarnik WROMET gazowy grzał się na 200 stopni. My pajdy chleba swoją szynką czy bez niej serem , grzybem spaliśmy. Na blasze układaliśmy. Tata w piekarnik zatapiał te smaki. Czekaliśmy te 5 minut w wieczności całej.Ta skibka pokrywała się smakiem mało znanym , uwielbianym. Przesiąknięta podgrzybkiem z cebulą zasmażonym, serem topielcem rozpuszczonym.
Ze spaloną skórką z keczupem kapką ,swego majonezu robionego wymiarem...uczta....
Ten kto miał krowę -przeżył.
Kiedyś nie było gospodarstwa by krowy nie było. To ona utrzymywała całą rodzinę na wsi w skromnym ,ale przyzwoitym życiu. Można wyczytać z wielu książek, posłuchać wielu ludzi ,którzy opowiadali te czasy z krową związane. Ta krowa dawała mleko a mleko dawało źródło utrzymania. Masło śmietana ,czy twarogi były sprzedawane na targu tu w Forsztadzie, czy Puławach. Serwatka była dla reszty, no niekiedy maślanka. Ta krowa była bezcenna , dawała życie całej rodzinie i awans na zapałki, cukier ,czy naftę. Opisywali tak życie w Bonowie, czy Gołębiu, Zagórkach czy Bochotnicy. Wszędzie ten sam ton, ta sama nuta , wszędzie ta krowa była ważna jak nie arcy ważna. Patrząc na ten świat wsi puławskiej ziemi aż toczy się łza ,że nie tylko pory roku wyznaczały bicie zycia na wsi,dzwony w Bobrownikach bijące na ranną modlitwę, ale i niebywała opieka nad bydłem w gospodarstwie dawało nadzieję na jutro. Jakże niepewne i na słabej nici utkane. Placek na serwatce, do tego jakaś kasza,pewnie jęczmienna, może jajecznia niekiedy. Nie mogę sobie wyobrazić tego smaku biedy i walki o jutro. O wypas krów w lesie ,czy przy Wiślanych łęgach, o suszach mimo modlitw do Nepomucna, o ten nieurodzaj na słabych piachach bonowskich. Pamiętam zatem dobrze swoją młodość lat 80 . Krowę u dziadka. Łaciata ! Krasula jak malowana. Rogi miała tak zakręcone ,że dziadek piłką podcinał by jej do łba nie wlazły. Pękata była pamiętam. W oborze z kobyłą się chowała. Kobyła jak dla przyzwoitości stajni nie miała, ale w jednym rzędzie z krową łaciatą, świniakami dwoma żyła i była. Jak dziś pomagała wtenczas w sianokosach ,ciągnąc wóz drabiniasty wyschniętego pachnącego łąką i ziołami...pamiętam. A krowa była cenna u dziadka. Choć wieś już nie wymagała życia z roli, to w bańkach mleko dziadek na rowerze Ruski woził rano do skupu.Pamiętam te bańki ,takie zamykane trudno. Koło obory był parnik. Każdy wie co to za ustrojstwo. Tu parowało się ziemniaki dajmy na to dla kur ,czy kaczek ze śrutą zmieszane. Ziemniaki parowane były pyszne i dla chrumkających świnek, dla mnie z kapką soli ,czy mleka kwaśnego. Ale najprzedniej smakowały na jesień buraczki czerwone parowane. To była uczta dla zmysłów, skórka lekko odchodziła i zostawał sam burak ze mną i zatapiałem swoje zęby i wymiary w tym buraku. Jakże on smakował...taki przaśny, uparowany w parniku ...a taki delicjus , taka celebracja pracy na roli wielka. Wracając w tym pomieszczeniu z parnikiem , była kadź. W tej kadzi codziennie dziadek dolewał ze swej studni wodę. Zawsze głowę mi zaprzątało – po kiego czorta. I kiedyś będąc świadkiem udoju do wiadra , później do bańki mleka dziadek niósł ją do tej kadzi pełnej zimnej studziennej wody. Chłodził... a mleko z udoju było pyszne , na garczek emaliowany często dziadek mi mleka zdoił aż się pieniło. I to ciepłe mleko przy tej krasuli pijałem ze smakiem. Kot był zawsze na dojenie ,zawsze i mu w miseczkę łataną coś kapło... Krowa wiedziała kiedy jej trzeba było mleka odjąć...ryczała na gospodarza a on wiedział co i jak. Tak się ten świat kręcił. Nadwyżkę dziadzio woził na skup , w domu zostawiał ile trzeba. I te zupy i placki na serwatce były. Słuchajcie. W niedzielę po mszy zawsze szliśmy do dziadków.Babcia miała stalową , dobrze już zaczernioną patelnię. Obok szmatkę zatopioną w smalec.Śmietanę swoją , taką kwaśną bardzo ze smakiem kwaśnego mleka. Miała swoje masło. Smażyła placki na serwatce i sodzie na tej patelni, obok nożyk ,masło, miska emaliowa dla mnie. W niej już śmietana z cukrem była i te placki rwałem w rękach i do tej śmietany wrzucałem. Czekałem jak przejdą się wspólnie i zatapiałem łyżkę za łyżkę ,zajadając się tym smakiem wschodu. Tatuś mój wolał placka gorącego z masłem zajadać.... co to były za czasy... dziadków już dawno nie ma a wspomnienia żywe. Krowy już dawno nie ma a obycie zostało.
Dostałem od kolegi z pracy litr mleka od krowy.... Natychmiast wlałem w garczek gliniany...ściereczką przykryłem... będzie zsiadłe i śmietana jakiej smaki nie ma w sklepach ....