Zatracony w Lesie mym
Znam ten las. Znam na tyle ,że mogę powiedzieć śmiało – to mój las. Nic bardziej mylnego. Las zmienia się co chwilę. Zmienia się sam wg prawideł matuszki natury,zmienia się wg prawideł ludzkich. Jak te pierwsze są naturalną konsekwencją bytu, tak te drugie są już trwałą ingerencją. Lecz w przypadku Lasu Sosnowa to właśnie prawidła ludzkie las powołały. I zapewne ten las unicestwią. Las – mocne słowo. Lecz tak -to las. Kiedyś w latach 70 XIX wieku na folwarku Mokradki przy Trakcie Lubelskim liczącym pięćdziesiąt parę hektarów wygospodarowano miejsce na Chojniak. Zagonek leśny pieczołowicie doglądany przez żaków Instytutu. Takie zagonki były tworzone bo zgody carskiej nie było na sadzenie pełnowymiarowego. Tak. Miej więcej od teraźniejszej ulicy Górnej te instytuckie uprawy były. Później był czas nasadzeń w latach 40 XX wieku przy sadzawkach włostowickich. Echa wielkiego wodociągu Tylmana już przebrzmiały. Taki nowatorski wodociąg jedyny w Polsce został od razu zapomniany. 300 lat jego funkcjonowania zostało wymazane w czasach milenijnych. Rowy, sadzawki i zbiorniki zgasły , carskie modernizacje jak i szereg studni przeszło już obok współczesnej historii. Zaczęto nasadzać przy pięknych modrzewiach las. Bór w sumie. Im więcej szumiących sośnin na piachach przy jałowcach rosło , tym mniej wody w sadzawkach było. A te służyły i dla ludzi i dla rozrywki. Były to zbiorniki ,gdzie Włostowice prały ,gdzie z Ceglanej schodzili się na kąpiele. Gdzie można było wypocząć przy stawkach,zamoczyć nogi. Jest sporo zdjęć tych stawków tylmanowskich. Na nich ludzie się fotografowali. Drzew wtenczas maławo, czysto i łatwo było trafić. Dróg z Włostowic mnoga było do nich ,ale nie tylko. Bo przecież obok dwie cegielnie były. Piachu miały pod dostatkiem i gliny. Woda z wodociągów tylmanowskich stawków. Aż dwie. Aż jedna z ulic biegnąca do nich nosi po dziś dzień nazwę Ceglana. I ceglana jest na jej wejściu do leśnych ostępów. Piaszczystych połaci niegdyś bogatych w szczotlichę, kosmaczka, czy wilczomlecz. sadzawki zarastały, gęstniał podszyt. Drogi do domostw stawały się mniej wyraźne. Same domostwa przy sadzwkach gasły. Wiatrak koźlak przestał śmigłem kręcić, zboże na mąkę jechało gdzie indziej. Może na młyn na Zielonej,czy wodny na Rudach. Nie wiem. Cicho odszedł. Jego kamień gdzieś podobno na Ceglanej i dalej się chowa. Las rósł.W czynie społecznym posadzono sosny. One przy jałowcach i samosiejkach zmieniały piachy pradoliny Wisły niczym Paski w Gołębiu. Las ręką młodzieży pod okiem leśników nasadzony w latach 50-60 zakrył całkowicie były poligon austriacki. Dalej transzeje i okopy są widoczne. Im więcej lesiwa tym mniej wody w sadzawkach. Las lubi wodę,nawet tej na piochu oparty. Cegielnie wycichły,wiatrak zamilkł. Las zaczął otaczac domostwa ,których dziś już nie zobaczymy. Księże Płużki, Puławskie Płużki. Parcele ciągnące się w długości okrutnie,przy czym wąskie były. Otaczały jeszcze wiek temu te tereny. Na Włostowicach pełno sadów starych i nowych. kwitnących teraz wiśni, ałyczy ,głogu,tarniny mrowie. Las Sosnowa. Bo w sumie nie wiem jak się nazywa. Sam go tak nazwałem. Z ulicy Sosnowej ciągnie się aż do Piasecznicy. W nim masa ścieżek wydeptanych kiedyś i teraz. Zapach żywicy intensywnie ciągnie się za każdym co peregrynuje ten byt.
Dziś jak lata temu staję przed nim. Staję przed lasem. Wbiegam na Sosnowej jak zawsze. Mijam małą biebrzę, żarnowiec tak bardzo kwitnący. Piachem ciągnę nogi dalej blisko kapliczki drzewnej. Mijam wiśnie dzikie, ałycze w kwiecie pełne. Ułożone na sobie płyty betonowe czekające na połączenie z Ceglaną. Dalej w dół do wąwozu czarnego. Dwa kilometry dalej już pełny smaku czosnaczka i kurdybanka stoję przy wejściu do wąwozu czarnego. Jedynego puławskiego. Kwitnące poziomki ,ścieżka na łąkę piasecznicką. Droga na Puławy i na wysoczyznę włostowicką. Zamykam oczy. Ponad 3 km biegu za mną. oddech ciut szybszy. Głowa słucha,zmysły czują. Dobiega mnie nieskończony dotych ptasiego głosu. Przeplatanego niemrawym lotem trzmiela,czy pszczoły. Gdzieś z oddali słychać ujadanie psów. Ludzkich głosów i emocji. Schodzę w dół wąwozu.Dotyka mnie słońce te rane. Ogrzewa już ogrzane treningiem ciało i twarz. Pachnie tak bardzo ziemisotścią,porostami i mchami. Zabieram garsc ze skarpy. Niucham ile mogę. Czuję się w synergii z naturą. Tak ,tą tu puławską. Od miasta oddaloną kilometrów dwa. Wąwozy lessowe i ich świat i ich świt. Ja w nim. Szukającym groszku wiosennego, zmagającym co rusz blaskiem rannego słonecznego bytu.Parującego wąwozu i kłębiących się myśli. Poznałem już dawno smaki tego świata. Bogatych w kopytnik,kokorycz,fiołki,dąbrówkę,jaskry,piżmaczka ,czy podagrycznika. Żółtości ziarnopłonu i żarnowca. Piękności szczawika i drzew owocowych. W tym świcie spadałem do Piasecznicy pełnej śliwy tarniny,głogu i gwiazdnicy… tak się we mnie miesza świat emocji,przyrody i historii…2 km od Puław…