Siedzę na ławeczce....
Poranny twórczy w rozumowaniu tego świata park. Park obsypany latarniami odbijającymi w stawie swoje nocne i dzienne miraże. Snujące się w półmroku ledwo widoczne ,ale oddychające tą historią i krokami ludzkości ścieżki prowadzą nas do zatopienia się w zaranku dni naszych. Tańczący liść obrywu już gotowy dociążony kroplą łez padołu opadł przede mną ,kręcąc ostatniego pirueta swego życia.Tego jeszcze zimnego ,ale nie mroźnego grudnia.Uderza nijaka fasada pałacu ograbiona przez swoje prawie 300 letnie istnienie i z piękna , z życia z tchnienia błysku geniuszu architektury. Poprzecinany historią bomb i podpaleń mimo wszytko w nowym swym obliczu ukazuje swój monument. Swoje miejsce, swoją il luminację. Siedzę na ławeczce w parku już poprzerastanym drzewem i krzakiem współczesności, zaciągam się zapachem nieistniejącej pomarańczarni, w wyobraźni kształtuję obrazy tych niebyłych już wież czy kaplicy przypałacowej. Czuć tu wszytko , czuć tą historię , czuć w każdym chełście powietrza , w każdej pięści ziemi, w każdym niewyraźnym jeszcze gaworzeniu ptactwa. Zatopiony, zaczytany w te obrazy składające do niemałej refleksji oddaję się i przyjmuję na siebie ten wymiar tego miejsca. Często tu bywam, zarankiem ciemnym, siedząc na ławeczce spoglądając na nijaką fasadę pałacu....patrzę jak liść ostatni menuet swego życia wygrywa...przegrywając...