Pęczaku na ryby wspomnienie...
Nie przekonuje całkowicie nawet fakt,że najstarsze znane dowody na uprawę jęczmienia pochodzą z Bliskiego Wschodu i są datowane na VII tysiąclecie p.n.e. Nie przekonuje fakt,że ma dużą jak nie największą odmian kaszy. Nie stawia kropki nad i ,że w browarnictwie jęczmień jest niezastąpiony.
Kasza pęczak wyklęta przez wiele lat czasów słusznych. Upodlona do roli bycia z marnym gulaszem w stołówce pegerowskiej z nieszczęsnym buraczkiem. Między kawałkiem podgardla i łopatki , marchewki skrawkiem i zaciągniętym zasmażką sosem tkwiła ta bomba tysięcy lat, zjednoczona z tą breją i buraczkiem tym przaśnym, ale pysznym.
Ten pęczak był pamiętam stworzony do roli gracza rezerwowego w klasie B. Nigdy nie brylował na stołach w domu choćby. Na stołówkach to już lata 80 się odezwały w opisie wcześniej. W gościach wstyd było coś z pęczakiem podawać. A przecież on ma wszystkiego najwięcej. Nie obdarty z niczego, nie polerowany, nie łamany tylko jak matuszka go zrodziła zdrowiem przesiąknięty i pożywnością. A o tym później słowo zostawię.
Kasza perłowa jęczmienna to już inna liga, czy łamana nawet. Gdzieś już w bulgoczącym krupniku się zjednała z ziemniakami . Gdzieś zamiast ryżu w gołąbkach miała swoje zakotwiczenie. A całe ziarno ? Pęczak ? To przecież kurom jak całe ziarna pszenicy sypane do korytka były. Ugotować na kluchę , dać skór świńskich ,czy podgardla podrobić , ostatecznie skwarkiem okrasić i psu do gara dać. Pęczak osiągnął dno kulinarne. Sami byliśmy tego sprawcami. Hołdując ryżu smakiem,czy jaglanej nijakością.Nawet gryczana potrafiła przebić się wyżej w rankingu kasz niż pęczak. Czasy 80/90 czasy ziemniaka i ryżu pamiętam. Irga, Lord, Owacja, Bryza czy Tajfun- jakie chcesz, mączne,małoskrobiowe, żółte, czerwone,białe.Po co kasza jak mamy takie bogactwo. Te na pierogi ruskie, te na frytki, te na obiad . Zajadaliśmy się tymi przybyszami z Ameryki cały czas. Nawet poczciwe gołąbki dostąpiły ryżowego dopełnienia. Gorzej niż tatarka , upodlony do cna pęczak znalazł swoje miejsce i to chwalebne w wędkarstwie. To pamiętam,z pomocnika sięgałem papierową torebkę z pęczakiem.I szklanka kaszy i dwie czy dwie i pół wody. Osolonej lekko. Dymiło to ze 20 minut.Zostawiałem na noc by o 3 rano przełożyć do worka,pudełka. Część była barwiona i upiększana smakowo. Kurkuma na żółto, buraczek na buraczkowo. Pamiętam jak na okonia dawałem wysuszoną byczą. Na noc się kitrasił. I okonie na 80 deko z gruntu brały na kilka ziaren. Do tego stopnia ukochali wędkarze pęczak ,że woleli go niż pszenicę. Bo ją długo gotować ,lepiej parować. Karp i lin sypany dniami pszenicą podchodził. Pęczak uniwersalny na białoryb. I Krasna brała pod trzciną, leszczyk zajadał , czy krąpik kosztował. Płoć nie gardziła też. Pamiętam jak sam podjadałem tej klajster o 4 rano nad jeziorem. Smakował średnio. Tak przaśne, ni jak , jak tak. Dopiero szkoła gastronomiczna dała mi światłość o tym pęczaku. Że warto, że ma białko, że kupka dobrze będzie szła bo masa w nim błonnika, że trzyma długo energię. I tak cicho przez milennium , do ostatnich lat. Tu i teraz ten znienawidzony pęczak ,kurom dawany i rybom staje się znów na właściwym poziomie stawiany. Już z nim i grzyby są zaprzyjaźnione i ja sam krupnik gotuję na pęczaku tylko. Już i po meksykańsku smaczny ,już pod rybę idealny...w końcu...ten pęczak...ze stołówki pegerowskiej z byle jakim gulaszem i buraczkiem podawany...