Parkowy cud
Zaranna kawa. To już tak do znudzenia spektakl. Sobotnie pierwsze otwarcie powiek jest uwierzcie mi wczesne. Latem by nie było problemu,lecz z wczesną wiosną godzina 4:20 to jeszcze bezczelnie nocna godzina. Z nią i budzącą mruczeniem kotką wstaję. Młynek młłe kawę w cichości i czajnik cicho buczy swoje 100 stopni.Nic specjalnego ,ziarnista w lidla.Ta budżetowa. Lecz pachnie już nowy dniem, a z każdym łykiem wypijam noc, dalej w ciszy domowego miru ze zgiełkiem śpiewu kosów i szpaków biorę ostatnie łyki wczesnego ranka. Nie dane mi spać , jak co ranek ,co każdy dzień. Świt jest wyraźny teraz a wraz z nim plączą się myśli treningu biegowego . W końcu sobota, w końcu wolny dzień, w końcu można decydować gdzie,z kim,jak i po co.
Dziś wiosenny park przypałacowy odwiedzę. Ten dziki a arkadowym mostkiem i tą część na bogato. Z sławioną świątynią , domkami wszelakimi, schodami tylmanowskimi ,czy pałacem niczym nie przypominającym świetności rodowych.
Puławy. Dziura przywiślana mająca swój pierwszy zapis w XV wieku, obsypana mądrością Lubomirskich , złotem Sieniawskich i dekalogiem wyższych wartości Czartoryskich. Upadlana, gnębiona,poniżana. Wstawiająca z kolan zaborczych ruskich ,czy austriaków. Twardo dająca światu przykład mądrości pokoleń, starań normalności ,kolumn wspierających polskość. Dziś chemiczny krużganek,nowoczesności zadyszanej monolit. Przy Wiśle, przy historii czasów złotych stulecia odmienianych przez wszystkie deklinacje. W tym świecie Savaga parku wybiegałem nędzne 5 km. Ale jak na mnie one wpłynęły? Najpierw wieża wodna …ależ piękna . Po nią dziś młodzi druhowie siedzieli i rozkładali swój majdan. Gwarno młodzieńczego głosu było dużo. Ja zaciągając się historią biegnąc byłem pewny ,że moja peregrynacja po parku będzie owocna. Stanąłem przez wieżą wodną i opowiedziałem coś o niej. O tym świecie Augusta Cz. I jego wodnych projektach jakie już nie mają śladu teraz. O Wodociągu Tylmana z górek Włostowickich . Spadając coraz bliżej dzikiego parku miałem obraz nietuzinkowy. Dzieciaczki po góra 10 -12 lat w małych grupach leżały na wczesnorannej trawie. W dłoni dzierżącej pędzel i małe sztalugi. Przy świątyni Sybilli wspartej koryckimi filarami,zwięczonymi carskim świetlikiem malowały na płótnach stosownych do swego wieku płótnach świątynię. Musiałem aż przebiec i rozciąć im ich perspektywę wyobrażeń. Dla tych dzieciaków intruz jak biegający 45 latek nie był problemem. Tak panie opiekujące się nimi w tej rannej słoneczno wilgotnej scenerii dawkowały im paluszki i inne przysmaki . Odbiegłem dalej,przy froncie wiślanym pałacu ,by przy schodach spaść betonowym blokiem na sam brzeg łachy. Tam podążali w spacerach młodzi i starsi , z psami i bez. Uśmiechnięci i nic nie okazujący. Dziki park ,promenada gdzie dobiegłem do Marynki uderzała co chwilę intensywnym zapachem kurdybanka i kolorem zdrojówki,kokoryczy i złoci żółtej pod pierzyną zawilca i jasnoty. Tak tam było kolorowo ,że kosy i sikory,sójki i szpaki dawały swój koncert. Przy lipie oparty był rower -góral typu. Przy nim mężczyzna. Stał w dole parowu parkowego. Nieruchomo. Przeżywał świt? Całe te rodów wielkich bycie? Kaptur na głowie miał .Patrzył się na arkadowy mostek ,kiedyś pełen przechodniów,toczący pod sobą mrowie zasilającej łachę wody. Ja gdzieś go mijałem przy parkanie lat dziesiąt przecież. Przy pałacu Marii ,ale w parku były domy mieszkalne kiedyś. Budynków ,altanek, oranżerii masę przeca. Dociera do mnie to ,że przez trzy stulecia te Puławy tu tętniły życiem. Park w swojej skrytości jeszcze chce coś dopowiedzieć. Coś przekazać . Stanąłem razem z tym panem. Chłonęliśmy razem ten świt,ten byt setek lat obsypanych spiżem i złotem. Razem.