i ławeczka i wspomnień piły cały świat.......
Ranek ten po pierwszym oddechu świtu. Z kondensacji skroplonych nocnych strachów, z wyciśniętego zbyt wcześnie snu - wstać i pokazać sobie i światu że warto znów głowę podnieść znad zmartwień i umartwień. Że warto zaciągnąć spodnie na nieobudzone z nocy ciała, że kawy zasypać . Oczy tak łaknące jeszcze odrobiny ciemności powiek, fizjologicznego odpoczynku tak przerwanego brutalnie o 5 nad ranem. Tak tej godzinie mało ludzkiej, mało człowieczej. Lecz zawsze warto,kawa nas pobudza, zmysły zaczynają działać, bicie serca się układa pod kolejny długi dzień. Przed wyjściem czy do pracy czy do świata oglądamy się lustrze choć raz... Piekielny wynalazek to lustro....Największy krytykant nasz, najgorszy wróg porannych wstawań czy wieczornych kładzeń. I auto i jak zawsze przy Bramie pochylam czoło... Dęblin.. Tyle już o nim, tyle. Tyle wzruszeń , tyle okupionych długimi godzinami zaczytań o nim. I ten ranek i Dęblin tak się z sobą łączą od tylu lat. Dziś znów losowo , gdzie nie bywałem trafiłem. Płotek, za nim kozioł do cięcia drewna. Znam te sprzęta. Ileż to się cięło na nim drewna. Z dziadkiem pamiętam …piła moja twoja. I tak te skrajnie różne pokolenia , bo przecież I i II wojenne, niewole wzięte i moje choć urodzone w „słusznych czasach” to już wolnej od wojen, w dobie swobody jak by nie mówić. Zarznęły te drewno, a to brzozę, a to buka a to sosnę. Tak i ten obraz ten dębliński uderzył mnie! Wywołał ogrom wspomnień a z nimi masę obrazów…wspomnień. Nie łatwo bywało przy tym koziołku, bo kubiki nie ubywały… A człek młody .. ciągnęło do młodzieńczej przygody… Do lasu, na łąki, nad wodę. Łykać tej swobody, tej wolności młodzieńczej. Ale i ją także się zażywało garściami lecz najważniejsze były obowiązki. Ich co nie miara młodzież urodzona choćby w latach 70tych miała bez liku. A ci co na wsi chowani szczególnie…. Teraz nie do pojęcia i ogarnięcia przez dzieciaki z rocznika 2005 czy młodszych….
Aż siadłem na ławce obok. Taki mały raj nad już wstałym Dęblinie. Co rusz gwar aut, klaksony, gdzieś słychać pociąg. Ludzie szurają nogami , podnoszą niemrawo , w końcu ranek. Coś ich tam popycha jednak by iść. Czy to może obowiązek ? Czy raczej przyzwyczajenie? Czy może determinacja by może dziś jednak zjeść ciepły posiłek? Może uda się gdzieś dorobić ? A kredyty wiszą i chcieć nie ma tu nic do powiedzenia… trzeba iść do pracy. Może dzieciom ciepłe bułki kupić na śniadanie ma ten pan z kaszkietem w głowie? Sędziwie wyglądająca poświata postaci o lekko zgarbionym już życiu drepcze wolno, kładąc stopę za stopą. Noga za nogą, laska za laską. Kobiece brzemię życia już podgięło ją mocno. Pałąk tego ziemskiego padołu uformował jej posturę. Czy ona też pamięta te trudne czasy ? Czy może nie pamięta nic…siebie też… wie że ma iść….
Siedzę na tej ławce w Dęblinie sam a otoczony tyloma wspomnieniami. Lekko dziś mży , taka to zima na koniec stycznia listopadowa. Siedzę i zatapiam się w ulicę, w świt dębliński… jak ja lubię świty w Dęblinie. A tym mniej wystawnym, mniej wyeksponowanym , czy powiedzieć mniej ładnym szczególnie. Tam jest ta naturalność, ten oddech swobody, jest zwyczajność i przaśność. Jest świat zostawiony sobie. Jak ten tu przy tym koziołku. Nie ma ani przed nim ani za nim ani obok niego żadnego klocka, żadnego rozrąbanego polana. Nie ma śladu na ziemi od niedawno zleżałych stosów polan. Tylko płotek, ławeczka i on. Widok banalny ? widok brzydki ? widok nad którym nie ma co się zachwycać ? Widok wstydliwy?
Nie!! Dla tych co setki godzin i setki bąbli na dłoniach od tego cięcia piłą, od tych litrów potu wylanych na niego. Od tych setek przekleństw rzucanych podczas piłowania. Oni wiedzą, znają jego wartość , znają to miejsce pracy. Miejsce obowiązku, miejsce uczenia się szacunku do natury, do świata do tradycji , do nie łatwej pracy. Lekcji której już nieliczni w tych jakże trudniejszych czasach młodzi mogą dostąpić. Ba! oni nawet nie chcą. Nienawidzą pracy fizycznej. Urąga to im. Niczym trąd niszczy im dzieciństwo. Niszczy te dłonie, palce przygotowane do stukania w ekran smartfona…
6:50 już czas. A mnie tak z tej ławki ciężko było wstać. Tak trudno pożegnać się z tym płotkiem, tak niewymownie spojrzeć na ten koziołek. Zostawić go i wspomnienia. Zostawić po to by tu kiedyś wrócić…. Niekiedy sam się zastanawiam czy ten Dęblin od zawsze kochałem czy od niedawna…. Nie wiem…nie odpowiadam na to pytanie bo i nie ma takiej potrzeby. Siadam do auta. Już jasno. Atrament z amarantem zamienił się w błękit przyprószony białym chmurkiem, jasnością naszej gwiazdy. Odpocząłem tu. Pewnie nie raz tu zawitam…do tego koziołka , do tej ławki, do tego płotka tak przecież niczym się nie wyróżniającego małego świata…. A może jednak wyróżnia się bardzo ? Tylko nie wszyscy to widzą? Nie wiem…..